PIONIERZY I WIZJONERZY czyli JAK TO SIĘ ROBI?

Krzysztof Krygier „Silurus”:

- Wisła to dzika rzeka. I bardzo dobrze, niech właśnie taka pozostanie, bo to jest jej wielka zaleta, urok, który przyciąga wielu ludzi. Ale to nie oznacza, że nie są już potrzebne żadne prace porządkowe. Nie chodzi wcale o umożliwianie wielkiego transportu przemysłowego, jaki jeszcze był w latach 80., tylko o bezpieczną turystykę czymś więcej niż kajaki, pontony i czółna rybackie. Należy zadbać o istniejące urządzenia, ostrogi, zwężenia kształtujące nurt i dno Wisły, aby zapewnić swobodny ruch po niej.

Jakiś czas temu, przez dwa sezony, pływał po Wiśle na trasie Gdańsk-Warszawa nowoczesny, dwupokładowy statek wycieczkowy „Fryderyk Chopin”, sprowadzony przez armatora niemieckiego. Specjalnie pogłębialiśmy naszą przystań, aby mógł tu cumować i stanowiło to sporą sensację. I chociaż turyści z całego świata byli wprost zachwyceni dziką Wisłą, rejs trwał tylko od marca do maja.

„Fryderyk Chopin” choć naprawdę imponował swoją wielkością, klasą, komfortem, przestrzenią pokładów był specjalnie dostosowany do żeglugi rzecznej - miał jednak zanurzenie 90 cm i to już było za dużo dla Wisły, która w miesiącach letnich ma często niski poziom wody. A wielka szkoda! Turyści zagraniczni byli pod wielkim wrażeniem Wisły oraz wielu innych zabytków i atrakcji, jakie mogli zobaczyć – wyjeżdżali stąd w różnych kierunkach, do Krakowa, Żelazowej Woli. Twierdzili wręcz, że cała Dolina Wisły to unikat w skali światowej, który powinien być o wiele lepiej wykorzystany. A duży, choć jedyny minus to czystość wód w okolicy Warszawy, brak nowoczesnej oczyszczalni ścieków.

I to jest przykład, który jak na dłoni pokazał całą sytuację z jaką mamy do czynienia przy turystyce na Wiśle – naprawdę wielkie możliwości i różne ograniczenia, które nie pozwalają ich wykorzystać. Oczywiście zmiany nie mogą być bardzo szybkie, wszystko wymaga planów i dobrze wymyślonych inwestycji według jakiejś strategii skupionej nie na samych szczegółach, tylko opartej na całościowej wizji.

Na pewno trzeba rozbudować istniejącą infrastrukturę, przygotowywać też nowe miejsca, już pod kątem nie tego co jest, ale co może za chwilę być. Silurus też przejdzie zmiany, teraz trwają prace nad planami, w tym profesjonalnej mariny, ale w taki sposób, aby nie stracić oryginalnego uroku i klimatu miejsca.

Ale absolutnie najważniejszą sprawą, o znaczeniu podstawowym dla regionu i w znacznie większej skali, także międzynarodowej, jest zbudowanie śluzy tamy na Narwi w Dębem.

Sama konstrukcja tamy umożliwia taką rozbudowę – A JEST ONA PO PROSTU KONIECZNA, BO STWORZY WIELKĄ SZANSĘ dla całego szlaku Narwi, Zalewu Zegrzyńskiego, także całej Wisły, wszystkich miejscowości na całym odcinku spławnego nurtu 960 kilometrów od gór aż do morza.

Narew to przecież był niegdyś działający przez wieki szlak Litwa – Gdańsk. Teraz ta piękna rzeka jest przedzielona, zamknięta betonową przeszkodą – i dlatego turystyka wodna na samej Narwi praktycznie nie istnieje. Ludzie, którzy z Gdańska chcą się dostać drogą wodną na Mazury muszą płynąć dalej do Warszawy, nakładać ponad 40 km i stamtąd dopiero kierować się Kanałem Żerańskim na Wielkie Jeziora.

Zalew Zegrzyński dusi się, jest tak nasycony ludźmi, ośrodkami, jachtami, kajakami, żaglówkami, statkami. Gdyby otworzyć śluzę na tamie w Dębem iluż z nich skorzystałoby z okazji, aby tak na dzień, dwa popłynąć Narwią, zobaczyć twierdzę w Modlinie, zwiedzić tak wspaniałe miejsca jak Czerwińsk, Zakroczym, dopłynąć do Warszawy, albo właśnie wybrać się swoją łodzią nad morze!

To jest jedna, fakt, że duża inwestycja, która natychmiast miałaby bardzo pozytywny, ożywczy wpływ na dziesiątki i setki ośrodków, doprowadziłaby do powstania zupełnie nowych punktów dla obsługi tego masowego ruchu! I to na terenie wszystkich gmin, które mają dostęp do Narwi.

Chodzi o to, aby ta tama była nie PRZESZKODĄ lecz atrakcyjnym PRZYSTANKIEM. A teraz piękna rzeka jest ślepą uliczką, na której panuje bezruch.

W samym Nowym Dworze Mazowieckim mogłyby powstać dwie, albo i nawet trzy mariny, oraz wiele innych obiektów, z setkami miejsc pracy dla pełnej obsługi tak wielu turystów spragnionych posiłków, noclegów, dodatkowych atrakcji, sprzętu, odzieży, pamiątek…

W październiku 2006 roku, za moim pośrednictwem, a pod egidą Partnerstwa W Widłach Trzech rzek odbyło się spotkanie z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej, który jest gospodarzem na okolicznych wodach. Trzeba przyznać, że jest dobra wola i wielkie zainteresowanie tym tematem, także wśród licznych prywatnych inwestorów lokalnej turystyki, Na pewno podstawowe znaczenie miałaby konsolidacja sił samorządowych.

Korzyści, cele i perspektywy takiego kierunku są jasne, jest na to wiele przykładów. Na całym świecie turystyka wędkarska przynosi wielkie zyski. Ale u nas, na naszych wodach wewnętrznych, wciąż panuje gospodarka rybacka, a nie polityka nakierowana na wędkarzy. Należałoby wyłączyć z połowów sieciowych całą Wisłę i Narew, aby znowu pojawiła się ryba w wielkiej obfitości. W Polsce na 1 kg złowionej ryby lokalna gastronomia, hotelarstwo, organizatorzy zarabiają ok. 20 zł, natomiast kraje, które umieją wykorzystać i chronić swój „kapitał wodny” – aż 1000 zł i więcej. Ale to wymaga dobrej organizacji.

Wspólnie z Polskim Związkiem Wędkarskim i czasopismem „Wędkarski Świat” już prowadzimy przy Silurusie różne akcje – na przykład zarybiania, także edukacyjne działania. Specjalny jesienny turniej połowu drapieżnych ryb (pierwszy odbył się w 2001 roku, zwycięzca dostaje piękny puchar) polega na tym, że złowione ryby trafiają z powrotem do wody. Do kalendarza stałych imprez trafi też od 2007 roku akcja oczyszczania Wisły, w którą włączy się wielu ludzi i przede wszystkim okoliczne nadwiślańskie gminy. Pokażemy potem Warszawie (może nawet na specjalnej wystawie?...) co nam tu „przysyła”.

To będzie połączenie konkretnego działania i takiej niezbędnej obecnie „reklamy” tematu. Im więcej ludzi więcej o tym wie – tym większa szansa na prawdziwe zmiany.

(Brama Ostrołęcka)
Krzysztof Prentki WINO W BRAMIE

- Jak to się stało, że zainwestował Pan w Twierdzę i w ogóle w turystykę tego regionu swój czas, pieniądze i pomysły? Co o tym zadecydowało, jaki był początek i pierwszy impuls?

- Tu od razu muszę zaznaczyć, że wcale nie jestem takim pasjonatem militariów, bo mógłby ktoś pomyśleć, że z właśnie z tego względu wszedłem w posiadanie jednego z fortów twierdzy modlińskiej i samej Bramy Ostrołęckiej.

To było tak – otóż zawsze chciałem być rolnikiem, zajmować się ziemią i zwierzętami. Natomiast moje wykształcenie i zawód mam stuprocentowo techniczne, taka sama była moja cała zawodowa działalność. Ale jako student działałem w Almaturze, zajmowałem się organizacją obozów i rajdów, a wszystkie kręciły się wokół jazdy konnej. I jakieś pięć lat temu nadarzyła się okazja, aby nabyć tereny fortu w Henrysinie, ponad 23 hektary zdewastowanej, acz malowniczej ruiny położonej kilka kilometrów od „matki – twierdzy”. I tak to się zaczęło, można powiedzieć, że na zasadzie kompozycji szufladkowej, bo jedno wychodziło – ku mojemu zaskoczeniu – z drugiego, prawie na zasadzie logicznej konieczności.

Pominę długi, żmudny etap wywożenia śmieci (ponad 102 tony), jakie tu się nagromadziły „same” przez te długie lata, oraz likwidowania najrozmaitszych śladów urzędowania rozmaitych spółek czy przedsiębiorstw (różne hale, dobudówki, stosy odpadków itd.). Sam do końca nie wiedziałem co pod tymi zwałami ziemi, gąszczem zielska, krzaków i drzew się kryje.

Teraz ten obiekt na tyle jest wysprzątany, że realizatorzy serialu z udziałem Wołoszańskiego zdecydowali się inscenizować „Twierdzą szyfrów” – stąd ten bunkier (solidnie wygląda, ale ze styropianu…) i strażnica przy samym wjeździe. Taka pointa na końcu długiej alei (wpisanej już do rejestru zabytków), którą się wjeżdża do fortu.

Używająć terminologii wojskowej – fort jako taki, nawet w najlepszym stanie, sam się „nie obroni”. Musi tu się coś specjalnego zadziać, aby przyciągał ludzi, nie tylko maniaków wojen światowych i fortyfikacji.

Kiedy się okazało, że długie na kilkaset metrów podziemne schrony i korytarze mają stały mikroklimat od razu pojawiła się myśl – pytanie co z nimi zrobić sensownego, przydatnego nie tylko dla wielu nietoperzy, które tu zimują? Małą część zajmują boksy dla kilku koni. Mają tu idealne warunki – ciepło w zimie, chłodek w lecie. Ale dla stadniny pięćdziesięciu koni stanie tu specjalny budynek – też bardzo „stylowy”,bo pochodzący sprzed ponad stu lat, aż z 1839 roku, z terenów innych carskich koszar przy ulicy Powązkowskiej w Warszawie. Został tam pieczołowicie rozebrany i przeniesiony na teren fortu, a wszystkie elementy ponumerowane czekają na rekonstrukcję.

To prawdziwe arcydzieło ciesiółki, znakomita konstrukcja, cała wykonana bez jednego gwoździa, wszystko łączy się oryginalne zaczepy. Stoi już jeden taki budynek, też z tych koszar – pasuje jak ulał do terenu i epoki. Jak konie – to jazdy, także rajdy, skoki przez przeszkody. Latem hulaj duszą! No, a co zimą? Zaraz padło słowo – kryta ujeżdżalnia! Kryta! Hm, ale to taki brzydki okrągły dziwoląg. Muszą być ściany, dach…

Słyszałem o różnych pięknych obiektach, jak ten w Chojnowie, ale już po chwili przyszedł pomysł – pokryjemy dachem jeden z wąwozów na terenie fortu! Ściany „już są”, teraz pozostaje tylko położyć ten dach, a tu od pomysłu do wykonania schodzi mało czasu…No i myśląc logicznie - na teren tej owalnej ujeżdżalni będzie prowadziło kryte przejście – prosto z boksów w podziemiu.

Ale wracajmy do podziemi – jak PIWNICE to…WINO! Zwłaszcza, że wertując kroniki na temat regionu dowiedziałem się, że tu w tych okolicach, na tym wysokim i nagrzanym słońcem brzegi Wisły, w wiekach średnich uprawiano winnice! A teraz klimat nam się ociepla, więc…Winnica już jest, szczepy pięknie się przyjęły, ale wymagają nieustannej troski, bardzo wiele pracy. To wielka sztuka przycinanie krzewów, które raz w tygodniu należy doglądać, wyrywać i wycinać zbędne pędy, czyli tak zwane „pasierby”, bezustannie zważać na przymrozki i upały. Ale w marzeniach już widzę swoje własne białe i czerwone wino – STĄD!

Już jest wybrane miejsce, gdzie to wino będzie dojrzewało w wielkich, dębowych beczkach. Stała temperatura i poziom wilgotności panujące w podziemnej części fortu to wręcz wymarzone warunki dla wina. Szykujemy też z odpowiednim wyprzedzeniem w tym podziemiu odrębne miejsce na winiarnię, gdzie w sąsiedztwie owych beczek będzie można delektować się najpierw młodym winem, no a potem, z biegiem lat, z biegiem dni coraz starszymi rocznikami.

Oczywiście wino trafi również do Bramy – jako nowy, absolutnie oryginalny produkt lokalny, taka wizytówka regionu. Podhale ma swój oscypek, Podlasie kindziuka i sękacz, każdy region chwali się jakimś swoim smakołykiem – my też powinniśmy mieć coś, czego inni nie mają. Zapraszam więc już teraz na WINO W BRAMIE!

A sama Brama? No właśnie, pojawiła się zaskakująco, ale w sumie też logicznie. Skoro jest fort tutaj, to dlaczego nie mieć takiego swojego przyczółka w samej Twierdzy? Brama jest wielka, okazała, imponująca wręcz. Ale budynek nie wystarczy, trzeba było pomyśleć jak on może zafunkcjonować, aby przyciągał ludzi i to nie na jedno zwiedzanie. Szybko też pojawiła się myśl – restauracja dla zwiedzających Twierdzę, ale jaka? Nie mogła być banalną stołówką czy barem szybkiej obsługi. Stąd pomysł, aby trzymać się pewnego stylu – takiej jakby kantyny dla mieszkańców i gości wielkiej fortecy.

Każdy detal ma tu swoją rolę – powinien „trzymać klimat”, a jednocześnie tworzyć przyjazną atmosferę, aby goście chcieli tu powracać sami i ze swoimi przyjaciółmi, aby im pokazać coś innego. Na przykład rolę zwykłej markizy „gra” spadochron. Wielkie pomieszczenie na pierwszym piętrze pozwala przyjmować duże grupy, nawet organizować szkolenia i konferencje dla dużych firm. Czyli z jednej strony mogą tu ludzie wpadać sami, lub z rodzinami. Jeśli pobyty – to także noclegi. Stąd pomysł ( i wykonanie) swojego własnego motelu, który służy zarówno moim gościom, jak i na przykład bywalcom pobliskiego pola golfowego, które do mnie nie należy, ale przecież współtworzy przepływ turystów na terenie całego regionu Wideł Trzech Rzek.

I tak właśnie widzę swoją przyszłość i szansę rozwoju Modlina, Nowego Dworu Mazowieckiego oraz okolicznych tak, pięknie uposażonych przez historię i naturę miejscowości – że powstaną liczne, bardzo różne miejsca, które będą przyciągać liczną, a co najważniejsze bardzo zróżnicowaną grupę turystów i gości o każdej porze roku. Na chwilę, na godziny, na weekendy, na całe pobyty wakacyjne, stacjonarnych i przejezdnych, z Polski i z Europy, ze świata.

A te miejsca będą tworzyć sieć współpracujących ze sobą , uzupełniających się wszelkich form odpoczynku, rekreacji czy nawet sportów amatorskich i ekstremalnych. Wtedy cała kraina Wideł Trzech rzek ma szansę i perspektywy prawdziwego rozwoju.

A jak tę ogólną teorię przełożyć na konkretną praktykę?
Jest już taki przykład:

Tuż przy Bramie Ostrołęckiej, zaraz przed wejściem, przy samych rozstawionych stolikach z parasolami stoi sobie budka strażnika – z napisem TWIERDZA MODLIN. Nie ma w niej wartownika, służy jako „stojak” dla dziesięciu rowerów, które można wynająć aby zwiedzać rozległy teren twierdzy. Ta wypożyczalnia rowerów to jedna z najnowszych usług, jakie zdecydował się organizować młody „tubylec”, Michał Goleniowski.

Michał Goleniowski
TAM I Z POWROTEM PO WIDŁACH (i jeszcze trochę dalej)

- Znam to miejsce, czyli Twierdzę oraz jej bliskie i dalekie okolice po prostu od podszewki. Spędziłem tu całe swoje dzieciństwo, już wtedy organizowałem wycieczki i rajdy harcerskie, podczas których – jak i przy wędrówkach z kolegami, nawet na wagarach! – poznawałem wszystkie budynki i zakamarki największej twierdzy środkowej Europy, ale też malownicze i wciąż dzikie brzegi Wisły, Narwi i Wkry.
To jest mój „kraj lat dziecinnych”, który nigdy mi się nie znudził i raczej nie znudzi.

I kiedy przyszło tak zwane dorosłe życie, a ja za nic nie chciałem wylądować za biurkiem przyszedł mi do głowy pomysł: sporty plenerowe, tak zwane ekstremalne, ale dla różnych ludzi, dostosowane do ich potrzeb, a wykorzystujące po prostu fantastyczne, jedyne w swoim rodzaju możliwości tego regionu.

Zaczęło się od samochodów terenowych – pierwszy zjazd odbył się w Serocku 12 listopada 2005 roku. To był „poligon”, na którym sprawdziłem wszystko co się dało – i siebie, i to jak ludzie reagują, jak się kieruje zespołem, dobiera ludzi, organizuje wszystko w jedną całość. Każdy szczegół jest ważny. Szybko zrozumiałem, że to muszą być dobre scenariusze – które tworzą ramy, ale dają też ludziom pole do popisania się własną energią, wyobraźnią, trzeba ich zaciekawiać i wciągać w grę. Stąd tytuł „W obronie Twierdzy Modlin”.

Ostatnia edycja, która się rozegrała 14 kwietnia 2007 roku zgromadziła 40 pojazdów z zawodnikami. Mogło być ich znacznie więcej, ale taki jest twradzo trzymany limit, bo nie chcemy nadmiernie wyeksploatować terenu. Na obwodnicy Nowego Dworu Mazowieckiego „mamy” dwanaście hektarów błota, takiego poligonu, który wszystkim ludziom i pojazdom daje w kość i mnóstwo zabawy. Bo w każdym z nas drzemie dziecko, a w mężczyznach łatwo i szybko się budzą duzi chłopcy, którzy uwielbiają zabawę w wojnę, w żołnierzy, w podchody. Mieliśmy tu już „ekipy” z Europy, ostatni z Belgii, którzy po prostu nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli.

Na tym nie koniec – zaraz przy tych rajdach, wędrówkach okazało się, że wręcz muszę zająć się organizacją i obsługą dużych imprez integracyjnych. Jasne, że z wykorzystaniem atmosfery i terenu Twierdzy! Nawet i kilkaset osób udawało się wciągnąć w zabawę.
Jak to się robi? Na pewno nie „samo”. Chodzi o to ,aby „samemu dotknąć twierdzy”.

Takie zwykłe zwiedzanie z przewodnikiem – z całym szacunkiem dla tej działalności – pozostawia widza jednak w bierności. No i może być męczące, zwłaszcza, że nawet bardzo pobieżne poznanie tak wielkiej, rozległej twierdzy zabiera po prostu cały dzień. (Stąd właśnie ten pomysł wynajmowania rowerów – bo samochodami nie wszędzie się wjedzie i nie wszystko zobaczy, „dwa kółka” dają o wiele fajniejsze możliwości poznawania Twierdzy. I to już, praktycznie od razu DZIAŁA, ludzi wcale nie trzeba namawiać, sami po ten sposób skwapliwie sięgają – co mnie bardzo cieszy! ).

Wracając do imprez ze scenariuszami „dla dużych firm i dużych chłopców”– jeden z nich jest zatytułowany „W poszukiwaniu skarbu Napoleona”. Uczestnicy na przykład muszą zmierzyć sami długość podstawy spichlerza, aby wpisać numer przepustki (bez której nie zostaną wpuszczeni), a potem samodzielnie odszyfrować różne dalsze polecenia, aby dobrze wybrać drogę czy punkt, a następnie wykryć samo miejsce ukrycia skarbu. Dostają różne instrumenty i pomoce, nie tylko zwyczajne mapki z marszrutą, ale także na przykład wykrywacze metali, aby zlokalizować „skarb”. Wykorzystujemy samą Twierdzę, ale również jej przedpola, także liczne forty oddalone o kilka kilometrów od jej murów– ostatnio w jednym z nich, w forcie nr 10 w Henrysinie ponad pół tysiąca osób spędziło czas, a raczej się nie nudzili jeżdżąc różnymi pojazdami, w tym muzealnym, świetnie zachowanym oryginalnym „Scottem” i „praktycznie” poznając żołnierskie życie w okopach.

Dodatkową atrakcją dla nich były pozostałości scenografii po realizacji serialu dokumentalnego o czasach II wojny światowej „Twierdza szyfrów” Bogusława Wołoszańskiego – można nie tylko zobaczyć, przy samym wjeździe, bunkier i budynek strażnicy (niedługo zostanie zaadaptowany na …kuźnię). A w środku „na deser” mieli jeszcze …reaktor jądrowy! Ze styropianu, ale wygląda bardzo autentycznie.

Nie ograniczamy się do najbliższych okolic twierdzy – idziemy brzegami Wisły i Narwi, w górę i w dół ich nurtów, ostatnio nawet do Kazimierza Dolnego. Omijamy oczywiście tereny chronione, których tu nie brakuje, ale to co zostaje daje nam nieograniczone pole do popisu i zwiedzania. Bo to trzeba od razu powiedzieć – każdy taki wypad to jest dla każdego z nas potężny łyk przestrzeni, dzikiej natury.

Chyba oczywiste jest dla każdego, że w takim „zagłębiu” organizujemy także spływy kajakowe i rajdy rowerowe w różnych kierunkach dolinami i brzegami Bugo-Narwi i Wisły. Ostatnio przygotowując trasę wyprawy na sto kilkadziesiąt kilometrów, oglądając wszystkie jej zakątki i to czasem po kilka nawet razy, pokonałem - ku swojemu zdziwieniu - ponad cztery tysiące kilometrów. Ale wcale nie była to dla mnie żmudna orka, tylko fantastyczna przyjemność!

Do tego musi być też specjalna ekipa, ludzi o dużej energii, wyobraźni i odpowiedzialności. Jednym z nich jest na przykład Piotr Morawski (znany himalaista z ekipy Krzysztofa Wielickiego), który ma już na swoim koncie nie tylko kilka ośmiotysięczników, ale także wyczyn tego rodzaju, że pobił rekord najwyższego zimowego pobytu na K-2. Treningi wysokościowe, wspinaczki mamy więc też w „menu”, podobnie jak wyprawy jachtami (ostatnio na Bornholm – bo przecież Wisła dopływa do Bałtyku!).

Dla naszej grupy klientów, z którymi szybko się zaprzyjaźniamy organizujemy nie tylko wyprawy, ale i różnego rodzaju spotkania - tak dla scementowania grupy i wymiany informacji. Ostatnio była to „Wielka draka z rajdem Dakar” – kibicowaliśmy, można powiedzieć na żywo, naszej ekipie, oglądając przy pomocy rzutnika wszystkie relacje telewizyjne i równolegle przy pomocy GPS śledząc ruchy wszystkich ekip.

Teraz „stawiamy kropkę nad i” – tu, na terenie Twierdzy (no bo gdzie indziej?) otwieramy nasze biuro, prawdziwe Centrum Sportów Ekstremalnych. Już za kilka dni Obiekt nr 2 , czyli Brama Kolejowa otwiera swoją bramę dla wszystkich chętnych. I co ważne – będzie otwarta przez 7 DNI W TYGODNIU. Do tego pełna informacja na stronach internetowych www.desmuldes.pl i www.rajdy4x4.pl i telefoniczna, będzie można zapytać o każdy szczegół, albo zaproponować swój pomysł czy trasę, a my zobaczymy, nie „czy”, ale „jak” to można zrealizować. Do tego jeszcze paint ball, quady, survival, udział w rekonstrukcjach historycznych z każdej epoki i wiele innych niespodzianek.
Zapraszam wszystkich chętnych.
 

 

powrót do spisu rzeczy