Zakroczym – przeprawa przez Historię

Marcin Zamorski:
- Dla mnie przedmiotem bezustannej fascynacji jest nie tylko Puszcza, ale także cały brzeg Wisły na terenie od Kazunia aż po Secymin, głównie położony na terenie gminy Leoncin. Natomiast nie można go traktować w oderwaniu od drugiego, tego wysokiego brzegu, na którym wznosi się Zakroczym.

Przez całe wieki Wisła była najruchliwszą arterią komunikacyjną tej części Europy – a jej brzegi żyły wraz z nią. Czyli ludzie i wszystkie miejscowości, od małych wsi po największe miasta. Arcyciekawym epizodem, bardzo działającym na wyobraźnię jest osadnictwo tak zwane „holenderskie”. Ocalało już bardzo niewiele obiektów, nieliczne stare chaty drewniane, w tym dawny zbór w Seceminie (obecnie kościół parafialny), stojący tuż pod wałem wiślanym. Wciąż pozostaje rozległy, płaski krajobraz z licznymi groblami, które są obsadzone wierzbami.

To była wręcz jedna duża wieś, skupiona według drogi wiodącej wzdłuż wału wiślanego, żyjąca własnym odrębnym życiem, którego rytm i reguły dyktowała, narzucała potężna Wisła. Okolice Grochali mają szczególną atmosferę. To tu właśnie była prastara przeprawa przez Wisłę do Zakroczymia, czynna przez wieki. Obecnie koryto Wisły zmieniło swój bieg, całe Zakole Zakroczymskie wyglądało inaczej.

Kiedy wojska Karola Gustawa podczas „potopu” przeprawiały się przez Wisłę Szwedzi zbudowali na swoje potrzeby specjalny most. Rysownik Dahlberg, który towarzyszył armii szwedzkiej uwiecznił ten fakt, a także cały „entourage”, wygląd brzegu i panoramę Zakroczymia. Dzięki temu możemy odtworzyć z dużą wiernością ówczesną topografię i przedpole Od tego czasu wiele wody upłynęło w Wiśle (a wraz z nią mnóstwo piachu…), która zawsze na swoją modłę kształtowała brzegi i krajobraz.

Te zmiany mocno dotknęły brzeg Zakroczymia. Obecne całe Zakole Zakroczymskie wchłonęło dawną wielką kępę, która wcześniej stanowiła podstawę owej przeprawy przez Wisłę. Ale obyczaj i legenda miejsca trwał i dalej jest żywy w pamięci miejscowych. Jeszcze w latach 70. był tu przewoźnik, który przeprawiał ludzi z tej strony rzeki na sławetne jarmarki zakroczymskie…”

Mało kto wie, że w XVI wieku Zakroczym miał wielką szansę – obok Warszawy, Płocka i Czerwińska – zostać stolicą Polski. Tak jak wszystkie te miasta ma znakomite położenie na wysokiej skarpie nad samą Wisłą i leży pośrodku Mazowsza. Już wtedy był ważnym punktem na mapie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jeszcze wcześniej Kazimierz Wielki (jak to on…) nakazał zbudować na miejscu starego ziemnego grodu z drewnianą palisadą (usypanego w XI wieku) okazały murowany zamek.

Książęta mazowieccy często się tu zatrzymywali, a chyba dobrze byli goszczeni, bo bawiąc w Zakroczmiu ochoczo podpisywali wiele przywilejów. Na mocy jednego z nich Janusz I zezwolił łaskawie, aby w Warszawie wreszcie postawić…pierwszą łaźnię. Sprytny książę zastrzegł sobie, że jeden dzień w tygodniu on sam z małżonką i całym dworem będzie mógł zażywać kąpieli za darmo w wielkich kadziach z podgrzewaną wodą.

Można powiedzieć, że Warszawa po wiekach zrewanżowała się w bardzo serdeczny sposób za ten gest. W czasie II wojny światowej zakroczymski fort służył jako więzienie. Okoliczni mieszkańcy, pomimo zakazów i ryzyka pospieszyli z pomocą więźniom hitlerowskiego obozu, którzy cierpieli od głodu i zimna. Wielu z nich dzięki tej żywiołowej akcji pomocy uratowało życie. Pomiędzy nimi było wielu mieszkańców Warszawy. Kiedy tuż po wojnie odbudowywano zrujnowany do cna Zakroczym, owi uratowani kiedyś, byli więźniowie skrzyknęli się i co zrobili? Udzielili walnej pomocy przy budowie nowej szkoły zakroczymskiej (ze starej zostały tylko fundamenty) a brakujące grzejniki z wielkim trudem wyciągnięto z gruzów warszawskiego Dworca Głównego.

Król Zygmunt III Waza zatrzymał się w Zakroczymiu na popas, pierwszy nocleg podczas swej podróży do rodzinnej Szwecji - miał tu bowiem wielki paradny dwór. Z tego też locum (musiało być więc paradne skoro spełniało taką reprezentacyjną funkcję) korzystały wszystkie rozliczne cudzoziemskie poselstwa, zanim udały się do samej Warszawy, pierwej przedostawszy się na drugi brzeg przez Wisłę, pradawną przeprawą u stóp skarpy zakroczymskiej. Inni, mniej może dostojni przybysze chętnie wstępowali w progi karczmy o wdzięcznej nazwie „Ostatni grosz”.

Bo te grosze obficie płynęły do Zakroczymia przez wieki – i Wisłą, i szlakiem lądowym. Dopiero wiek XIX i XX był ciężką przeprawą dla tego starego grodu, jednego z najstarszych na Mazowszu. Przywykło się za miarę wieku brać zapisy w kronikach. Już Bolesław II Śmiały w Roku Pańskim 1065 wymienia ten ważny nadwiślański gród, strzegący ważnego brodu na granicy jako obowiązany do płacenia daniny na rzecz klasztoru w Mogilnie. Ale tak naprawdę ten brzeg był zamieszkany przez ludzi kilka tysięcy lat wcześniej, na długo przed powstaniem pisma. Ślady są rozliczne, dopiero powoli odkrywane, ale wiele znalezisk z tego terenu zadziwia naukowców i zapędza ich z całą wiedzą w kozi róg. No bo jak zinterpretować dziwny kamień wotywny, z różnymi rysunkami, portretem szamana – bez precedensu w światowej literaturze naukowej na temat neolitu…

O wiele lepiej są udokumentowane takie epizody, jak życie i praca mistrza Erazma z Zakroczymia, który to cieśla nad cieślami na zlecenie Najjaśniejszego Pana Zygmunta Augusta postawił pierwszy most na Wiśle. Sam Jan Kochanowski poświęcił mu swój wiersz! Co prawda, piękne dzieło niezbyt długo cieszyło Warszawę – Wisła jednym, zniecierpliwionym wylewem wiosennym zniosła most. Ale nic w przyrodzie nie ginie. Grube bale dębowe poleżały sobie na dnie wiślanym i prawie trzy wieki później wydobyto je i zrobiono ze wspaniale zakonserwowanego, czarnego już dębu meble do Belwederu, Zamku Królewskiego i Pałacu Namiestnika w Warszawie.

Drewno, Zakroczym i fale Wisły to szeroki temat. Płynęły tędy setkami tratwy, ale i ładowne szkuty, komięgi, dubasy, lichtany, „kozy”, barkasy, „byki:, wiciny, galary, berlinki…Sam imć Jan Chryzostom Pasek właśnie tędy, podążając wodnym szlakiem aż od ujścia Nidy, powiózł Wisłą do Złotego Gdańska swą złotą pszenicę i zamienił ją na szczere złoto. Wcześniej Sebastian Fabian Klonowic pięknie a wiernie ten szlak opisał w poemacie „Flis”. Ale nie wodą, tylko lądem spieszył Antoni Malczewski, przyszły autor „Marii”, kiedy podążał nocą z oblężonej twierdzy do Zakroczymia, do swej bogdanki. Tę samą drogę powtarzał, ale zwykle za dnia wysoki, z potężnym nosem Gall Nie-Anonim, pułkownik, a potem generał i prezydent Republiki Francuskiej - niejaki Charles de Gaulle w pamiętnym 1920 roku. Nie lubił nocować w twierdzy, wolał więc każdego ranka i wieczora wsiadać do „napoleonki” (takie ni to dorożki, ni to furki po wysłużeniu miejscowi Żydzi kupowali w twierdzy za carskich czasów i przeznaczali na przewozy) i tłuc się do twierdzy, a potem na kwaterę. Jeszcze żyje naoczny świadek, który jako małe dziecko bawił się z „nosaczem”, ale mieszka już nie w Zakroczmiu, tylko w dalekim Izraelu.

Drewniane były takoż „bździele” – pływające po wodzie młyny (było ich aż osiem!), zakotwiczone na Wiśle pod Zakroczymiem. Jak wspomina Klonowic, nie lubili flisowie tych „tyrkotek”, bo często się zdarzało, że po ciemku taki mało zwrotny pojazd wodny zgarniał młyn „razem z młynarzem i młynarzową”. Ileż to było wrzasku i procesów, bo taki młyn to był dziedziczny, znakomity interes. Ale nie mieli daleko, bo właśnie w Zakroczmiu, z dawien dawna, od głębokiego średniowiecza, odbywały się „roki książęce” i władza sądowa zawsze była na miejscu. I takoż drewniane były, te co stały na wzniesieniu (jednym ze siedmiu wzgórz zakroczymskich) wielkie wiatraki. O, już dawno na swych śmigach „odleciały z wiatrem historii”, ale ludzie wciąż pamiętają, gdzie stały i mówią ci, którzy ich już na oczy nie widzieli o jakimś gospodarzu „taki to a taki Z WIATRAKA”. Nieodgadnione są meandry ludzkiej pamięci i zakrętasy historii, która po wiekach świetności niezasłużenie wrzuciła Zakroczym gdzieś jakby na mieliznę, na ubocze trasy E7 i ludzkiej uwagi.

(podpis pod piękne, nastrojowe zdjęcie )
„Zakroczym ma swoją wielką tajemnicę, która dopiero czeka na odkrycie” – tak twierdzi Mira Stanisławska-Meysztowicz, inicjatorka akcji „Sprzątanie świata”, która poznała wiele krajów na wszystkich kontynentach.

Drewniany był także dwumasztowy galar (replika tych, jakie pływały Wisłą całymi „ławicami”), który na początku lata Anno Domini 2007 powtórzył cały szlak spławny od Krakowa, aż do Gdańska - ujścia Wisły do morza. Skąd on się tu wziął, jakie go wiatry przywiały?

 

powrót do spisu rzeczy