Krzysztof Prentki - Wino w bramie

 Jak to się stało, że zainwestował Pan w Twierdzę i w ogóle w turystykę tego regionu swój czas, pieniądze i pomysły? Co o tym zadecydowało, jaki był początek i pierwszy impuls?

- Tu od razu muszę zaznaczyć, że wcale nie jestem takim pasjonatem militariów, bo mógłby ktoś pomyśleć, że z właśnie z tego względu wszedłem w posiadanie jednego z fortów twierdzy modlińskiej i samej Bramy Ostrołęckiej.

To było tak – otóż zawsze chciałem być rolnikiem, zajmować się ziemią i zwierzętami. Natomiast moje wykształcenie i zawód mam stuprocentowo techniczne, taka sama była moja cała zawodowa działalność. Ale jako student działałem w Almaturze, zajmowałem się organizacją obozów i rajdów, a wszystkie kręciły się wokół jazdy konnej. I jakieś pięć lat temu nadarzyła się okazja, aby nabyć tereny fortu w Henrysinie, ponad 23 hektary zdewastowanej, acz malowniczej ruiny położonej kilka kilometrów od „matki – twierdzy”. I tak to się zaczęło, można powiedzieć, że na zasadzie kompozycji szufladkowej, bo jedno wychodziło – ku mojemu zaskoczeniu – z drugiego, prawie na zasadzie logicznej konieczności.

Pominę długi, żmudny etap wywożenia śmieci (ponad 102 tony), jakie tu się nagromadziły „same” przez te długie lata, oraz likwidowania najrozmaitszych śladów urzędowania rozmaitych spółek czy przedsiębiorstw (różne hale, dobudówki, stosy odpadków itd.). Sam do końca nie wiedziałem co pod tymi zwałami ziemi, gąszczem zielska, krzaków i drzew się kryje.

Teraz ten obiekt na tyle jest wysprzątany, że realizatorzy serialu z udziałem Wołoszańskiego zdecydowali się inscenizować „Twierdzą szyfrów” – stąd ten bunkier (solidnie wygląda, ale ze styropianu…) i strażnica przy samym wjeździe. Taka pointa na końcu długiej alei (wpisanej już do rejestru zabytków), którą się wjeżdża do fortu.

Używająć terminologii wojskowej – fort jako taki, nawet w najlepszym stanie, sam się „nie obroni”. Musi tu się coś specjalnego zadziać, aby przyciągał ludzi, nie tylko maniaków wojen światowych i fortyfikacji.

Kiedy się okazało, że długie na kilkaset metrów podziemne schrony i korytarze mają stały mikroklimat od razu pojawiła się myśl – pytanie co z nimi zrobić sensownego, przydatnego nie tylko dla wielu nietoperzy, które tu zimują? Małą część zajmują boksy dla kilku koni. Mają tu idealne warunki – ciepło w zimie, chłodek w lecie. Ale dla stadniny pięćdziesięciu koni stanie tu specjalny budynek – też bardzo „stylowy”,bo pochodzący sprzed ponad stu lat, aż z 1839 roku, z terenów innych carskich koszar przy ulicy Powązkowskiej w Warszawie. Został tam pieczołowicie rozebrany i przeniesiony na teren fortu, a wszystkie elementy ponumerowane czekają na rekonstrukcję.

To prawdziwe arcydzieło ciesiółki, znakomita konstrukcja, cała wykonana bez jednego gwoździa, wszystko łączy się oryginalne zaczepy. Stoi już jeden taki budynek, też z tych koszar – pasuje jak ulał do terenu i epoki. Jak konie – to jazdy, także rajdy, skoki przez przeszkody. Latem hulaj duszą! No, a co zimą? Zaraz padło słowo – kryta ujeżdżalnia! Kryta! Hm, ale to taki brzydki okrągły dziwoląg. Muszą być ściany, dach…

Słyszałem o różnych pięknych obiektach, jak ten w Chojnowie, ale już po chwili przyszedł pomysł – pokryjemy dachem jeden z wąwozów na terenie fortu! Ściany „już są”, teraz pozostaje tylko położyć ten dach, a tu od pomysłu do wykonania schodzi mało czasu…No i myśląc logicznie - na teren tej owalnej ujeżdżalni będzie prowadziło kryte przejście – prosto z boksów w podziemiu.

Ale wracajmy do podziemi – jak PIWNICE to…WINO! Zwłaszcza, że wertując kroniki na temat regionu dowiedziałem się, że tu w tych okolicach, na tym wysokim i nagrzanym słońcem brzegi Wisły, w wiekach średnich uprawiano winnice! A teraz klimat nam się ociepla, więc…Winnica już jest, szczepy pięknie się przyjęły, ale wymagają nieustannej troski, bardzo wiele pracy. To wielka sztuka przycinanie krzewów, które raz w tygodniu należy doglądać, wyrywać i wycinać zbędne pędy, czyli tak zwane „pasierby”, bezustannie zważać na przymrozki i upały. Ale w marzeniach już widzę swoje własne białe i czerwone wino – STĄD!

Już jest wybrane miejsce, gdzie to wino będzie dojrzewało w wielkich, dębowych beczkach. Stała temperatura i poziom wilgotności panujące w podziemnej części fortu to wręcz wymarzone warunki dla wina. Szykujemy też z odpowiednim wyprzedzeniem w tym podziemiu odrębne miejsce na winiarnię, gdzie w sąsiedztwie owych beczek będzie można delektować się najpierw młodym winem, no a potem, z biegiem lat, z biegiem dni coraz starszymi rocznikami.

Oczywiście wino trafi również do Bramy – jako nowy, absolutnie oryginalny produkt lokalny, taka wizytówka regionu. Podhale ma swój oscypek, Podlasie kindziuka i sękacz, każdy region chwali się jakimś swoim smakołykiem – my też powinniśmy mieć coś, czego inni nie mają. Zapraszam więc już teraz na WINO W BRAMIE!

A sama Brama? No właśnie, pojawiła się zaskakująco, ale w sumie też logicznie. Skoro jest fort tutaj, to dlaczego nie mieć takiego swojego przyczółka w samej Twierdzy? Brama jest wielka, okazała, imponująca wręcz. Ale budynek nie wystarczy, trzeba było pomyśleć jak on może zafunkcjonować, aby przyciągał ludzi i to nie na jedno zwiedzanie. Szybko też pojawiła się myśl – restauracja dla zwiedzających Twierdzę, ale jaka? Nie mogła być banalną stołówką czy barem szybkiej obsługi. Stąd pomysł, aby trzymać się pewnego stylu – takiej jakby kantyny dla mieszkańców i gości wielkiej fortecy.

Każdy detal ma tu swoją rolę – powinien „trzymać klimat”, a jednocześnie tworzyć przyjazną atmosferę, aby goście chcieli tu powracać sami i ze swoimi przyjaciółmi, aby im pokazać coś innego. Na przykład rolę zwykłej markizy „gra” spadochron. Wielkie pomieszczenie na pierwszym piętrze pozwala przyjmować duże grupy, nawet organizować szkolenia i konferencje dla dużych firm. Czyli z jednej strony mogą tu ludzie wpadać sami, lub z rodzinami. Jeśli pobyty – to także noclegi. Stąd pomysł ( i wykonanie) swojego własnego motelu, który służy zarówno moim gościom, jak i na przykład bywalcom pobliskiego pola golfowego, które do mnie nie należy, ale przecież współtworzy przepływ turystów na terenie całego regionu Wideł Trzech Rzek.

I tak właśnie widzę swoją przyszłość i szansę rozwoju Modlina, Nowego Dworu Mazowieckiego oraz okolicznych tak, pięknie uposażonych przez historię i naturę miejscowości – że powstaną liczne, bardzo różne miejsca, które będą przyciągać liczną, a co najważniejsze bardzo zróżnicowaną grupę turystów i gości o każdej porze roku. Na chwilę, na godziny, na weekendy, na całe pobyty wakacyjne, stacjonarnych i przejezdnych, z Polski i z Europy, ze świata.

A te miejsca będą tworzyć sieć współpracujących ze sobą , uzupełniających się wszelkich form odpoczynku, rekreacji czy nawet sportów amatorskich i ekstremalnych. Wtedy cała kraina Wideł Trzech rzek ma szansę i perspektywy prawdziwego rozwoju.

A jak tę ogólną teorię przełożyć na konkretną praktykę?
Jest już taki przykład:

Tuż przy Bramie Ostrołęckiej, zaraz przed wejściem, przy samych rozstawionych stolikach z parasolami stoi sobie budka strażnika – z napisem TWIERDZA MODLIN. Nie ma w niej wartownika, służy jako „stojak” dla dziesięciu rowerów, które można wynająć aby zwiedzać rozległy teren twierdzy. Ta wypożyczalnia rowerów to jedna z najnowszych usług, jakie zdecydował się organizować młody „tubylec”, Michał Goleniewski.

powrót do spisu rzeczy