Topolino - Mobilna wypożyczalnia kajaków

Topolina – „Mobilna wypożyczalnia kajaków”
Ta nazwa to pewna zabawa słowami, jaką często uprawia Sławomir Andrzej Bandura, założyciel tego przedsięwzięcia, które tak naprawdę jest bardzo nietypowym acz wszechstronnym wodniackim biurem podróży.

Sama wypożyczalnia oczywiście nie rusza się z miejsca, ma swój stały punkt, miejsce na ziemi, a raczej na brzegu Narwi w Topolinie. Natomiast bardzo ruchliwa, szeroko otwarta, (chciałoby się rzec, że zupełnie jak Narew na wiosnę) jest mapa działania Mobilnej Wypożyczalni.

Przyczepy z równo ułożonymi (zawsze pod kolor!) kajakami i canoe startują nie tylko na Narwi, ale też na Bugu, Wkrze, Orzycu, Skrwie, no i oczywiście na samej „królowej”, czyli Wiśle. Ściśle odpowiada to dawnej tradycji polskiej żeglugi, której zagorzałym miłośnikiem jest właściciel wypożyczalni, a raczej większy od innych maniak wodnego życia i patriota „małej ojczyzny”, jaką jest dla niego dorzecze Narwi i cały świat na wodzie.

Nie wypożycza samego sprzętu, tylko wraz z nim udostępnia niezwykle bogatą wiedzę o szlakach wodnych, po których porusza się jego flotylla i klienci. Większość z nich wpada w ten sam nałóg.
Sławomir Andrzej Bańbura:
- Ja sam urodziłem się w Warszawie, ale moja babcia pochodzi stąd, właśnie z Topolina i zawsze wiedziałem, że w końcu tu jakoś „wyląduję”. Tak się stało już sześć lat temu i teraz robię to, co lubię. To jest przepiękny teren, ciągle go odkrywam, choć już tyle lat i tyle rejsów odbyłem po nurtach i jazd po brzegach mazowieckich rzek.

– „Mobilna Wypożyczalnia” założenia jest bardzo mobilna, niestatyczna, przecież już Heraklit powiedział – „wszystko płynie” i taka jest natura ludzi, którzy mają do czynienia z wodą, z rzekami. Mamy wiele jeszcze pomysłów na Widły Trzech Rzek. Możliwości organizowana turystyki, wszelkich form czynnego wypoczynku, połączonego ze studiowaniem historii, obserwacją natury, dobrym jedzeniem (te ryby wędzone, smażone, pieczone, marynowane, a jest tu też prawdziwy geniusz od nalewek!…) są tu wyjątkowo bogate. Myślimy też o „nordic walking”, to jest bardzo ekspansywnie rozwijające się teraz „hobby” – wprost stworzone dla tej krainy tylu rzek, lasów, w dodatku tak mało jeszcze poznanej.

Ale jednym z najciekawszych planów jest może trochę szalony pomysł, który jednak pociąga każdego wodniaka, choć odrobinę wyczulonego na tradycję i historię. Chodzi o powtórzenie po stu latach wyprawy dolinami Wisły, Bugu i Biebrzy, jakie przedsięwziął Zygmunt Gloger. Dodatkowymi „pomocami” byłyby jeszcze renesansowy poemat Sebastiana Fabiana Klonowaci „Flis to jest spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi” (fascynujący reportaż sprzed ponad 400 lat!) oraz opis Andrzeja Zbylitowskiego- kronikarza i dworzanina, który towarzyszył w podróży po Wiśle aż do Gdańska (a potem do Szwecji) samemu Zygmuntowi III Wazie w 1594 roku.

Byłaby to fantastyczna szansa na przeżycie przygody, a przede wszystkim zrobienie dokumentacji, która pokazałaby możliwości pracy na rzekach i jej brzegach w Trzecim Tysiącleciu i rewitalizacji turystycznej Wisły, jej dopływów, wraz z miejscowościami, jakie leżą w tej strefie i „przyznają się” do tej przepięknej tradycji. Taki spływ sam w sobie, powtarzany może nawet co roku, byłby wielką atrakcją dla turystów z całego świata, ale najważniejszy byłby jednak efekt oddziaływania na przyszłość.

 

powrót do spisu rzeczy