Trytew – o widmie Błędnego Rębacza

- Ta okolica, jak każda z wielowiekową historią, ma swoje podania i legendy. Tradycja ludowa zwykle nie przekazuje żadnych dokładnych dat, można je tylko wywnioskować z różnych szczegółów. Trytew – bo takie nosi miano miejsce o jakim mowa – miało kilka znaczeń. Była to droga wiodąca groblą, alibo wałem, a także miejsce przeprawy przez rzekę.

W czasach „potopu szwedzkiego” jak wiadomo były srogie zimy. Panowały tak potężne mrozy, że drzewa pękały – w końcu Szwedzi przeprawili się do Polski poprzez zamarznięty Bałtyk! To teraz nie do pomyślenia przy tym ociepleniu klimatu. Okoliczna ludność w obawie przed rabunkami i gwałtami (Szwedzi nie oszczędzali nikogo!) chroniła się w lasach i na bagnach, w rozmaitych komyszach i ustroniach.

Jedną z takich grup, złożoną z prawie samych kobiet i dzieci podczas mroźnej nocy prowadził pono jakiś szlachcic. Była sroga zamieć, zatrzymali się na popas w tym właśnie miejscu. Szlachcic podjął się podsycania ognia, ale sen go zmorzył. Kiedy się ocknął o świcie zobaczył wygasły ogień i wokół niego same trupy, zamarzłych na śmierć swoich bliskich i sąsiadów.

Dostał biedak kompletnego pomieszania zmysłów, od tej pory uciekał od ludzi, wałęsał się po tych lasach, a dniem i nocą rąbał drewno, ile mu tylko starczało sił. Nigdy nie mógł zaznać spokoju, ledwie kończył, natychmiast się zrywał do dalszej roboty. Nie spał, nie jadł, zarósł, zmarniał, sczerniał cały, w łachmanach wyglądał jak diabeł leśny-rokita, albo inne złe licho, przeto rychło skończył gdzieś biedak marnie. Ludzie gadali, że podczas kolejnej srogiej zimy, kiedy to rąbał bez wytchnienia, opadł z sił i też zamarzł, chyba gdzie w jakim wykrocie, tak jak jego najbliżsi i znajomi. I wilcy go pewnie zjedli bo ciała nigdy nie odnaleziono.

Ale nawet po śmierci dusza jego nie zaznała spokoju. Ten stuk budził nieraz ludzi o północy. A niósł się daleko echem. Nikt z wodniaków nie lubi tu biwakować bo nie raz, nie dwa zdarzało się, że w nocy budziły ich odgłosy rąbania drewna i padających z trzaskiem drzew. Zrywali się bo zdawało się, że zaraz, zaraz korona drzewa zwali im się prosto na głowy – wypadają z namiotów, patrzą….a tu cicho, pusto, drzewa stoją jak stały…Tylko jakby jakieś kroki w oddali i pojękiwania, pokrzykiwania, pohukiwania, postukiwania o pniaki. Może to były i sowy, jakich tu pełno, albo bobry harcowały, jak to mają we zwyczaju, przy tworzeniu swoich żeremi…Kto tam wie…faktem jest, że nikt jakoś się nie kwapi do nocowania w tym miejscu.

 

powrót do spisu rzeki